Byłem sąsiadem Janka. Przez całe życie mieszkał dwie ulice dalej. Najdawniejsze wspomnienie o Nim mam z pradziejów krótko po śmierci Stalina, gdy byliśmy dziećmi, a ja go jeszcze osobiście nie znałem.

W naszej  okolicy, i pewnie nie tylko w naszej, dzieci z różnych  podwórek toczyły ze sobą wojny. Polegały one między innymi na rzucaniu kamieniami, zdobywaniu wrogiego podwórka, atakach biegiem i ucieczkach biegiem.

Raz czy dwa moje podwórko starło się z podwórkiem Jasia. Wtedy zaskoczeni stwierdziliśmy, że wodzem tamtego podwórka był właśnie Janek – już sparaliżowany. Przemieszczał się pędem na wózku, nie wózku inwalidzkim – wtedy były one rzadkością, lecz na starym wózku dziecięcym, który ciągnęło dwóch chłopców, pełniących rolę koni. Pędzili niczym wściekła rozpędzona ruska trojka czy taczanka w czasie dzikich walk rewolucyjnych, wózek niebezpiecznie podskakiwał na krawężnikach. Janek gromkim jak na dziecko głosem dowodził swoim wojskiem.

Po latach pomyślałem, jak niesłychanie silne zdolności przywódcze, jak silną charyzmę musiał mieć Janek Bartyś, skoro został dowódcą podwórka, i to wśród dzieci, gdzie zwykle ceni się siłę i sprawność.

Jerzy Trammer